Jak codzień, wałęsają się tu bezdomne, wygłodzone psy. Ostre szyszki kazuaryny wbijają mi się w stopy, a koszula lepi do pleców. Wiatr niesie swąd suszonej ryby. Dzieciaki śmieją się na całe gardło, przepychają, by zobaczyć, co im dziś narysuję. Czuję, że jestem jedną z nich i to jest bezcenne!
To nie blog, to pasja.